Trwa ładowanie...
recenzja
22-07-2014 23:22

Czy ta droga gdzieś prowadzi?

Czy ta droga gdzieś prowadzi?Źródło: "__wlasne
d53amig
d53amig

Są książki, które zachwycają, ponieważ są dobrze napisane, opowiadają o sytuacjach bliskich czytelnikowi, który wędruje przez kolejne rozdziały z bohaterami niemal skrojonymi na miarę: takimi, od których można się wiele nauczyć albo utożsamić. Są i słabe książki, ale nie o nich mowa, a przynajmniej nie do końca. Są też książki, o których trudno powiedzieć coś więcej dobrego, poza tym, że polubią je czytelnicy określonego gatunku albo że na dobrym pomyśle się skończyło. Brandon Sanderson ma pomysły i jego niewątpliwą zaletą jest to, że przy każdej książce i każdym nowym cyklu sypie nimi jak z rękawa. Nie powtarza się, a jeśli to robi, widać w tym cel większy niż tylko puszczenie oka do wiernych czytelników.

Wielbiciele jego prozy (a na polskim rynku ukazało się już kilka tomów tego amerykańskiego pisarza, między innymi cykl „Z mgły zrodzony” czy „Elantris”) podkreślają, że to pisarz inny niż wszyscy – nie jest to Martin, Herbert, Erikson, Simmons, ba!, nie jest to także Rothfuss, choć związki z tym ostatnim wydają się dość silne. Z pewnością nie jest Sapkowskim ani tym bardziej Tolkienem, ale mimo wszystko w tych wyliczankach pojawiają się nazwiska jeśli nie najlepszych twórców fantastyki, to na pewno bardzo popularnych. To daje do myślenia i naturalnie kieruje skojarzenia z autorem w dość pozytywne rejony, w każdym razie, jeśli akurat doceniasz grubaśne książki, cykle i świat magii i fantazji. Jeśli wydaje ci się, że to nie do końca twoja bajka, najprawdopodobniej masz rację i właściwie na tym powinieneś skończyć swoją przygodę z Sandersonem, bo nie będzie u niego mniej tego, co być może cię w fantasy nudzi, męczy i odstręcza od tego gatunku.

Jeśli z kolei należysz do grona zapaleńców, dla których książka poniżej dwustu stron to strata czasu i pieniędzy, a brak nadprzyrodzonych mocy, tajemniczych bohaterów, władców burz i tak dalej znacznie obniża wartość poznawczą tekstu, to… na pewno znasz już dawno Sandersona i masz wyrobioną opinię na jego temat.

A cokolwiek by nie powiedzieć o sposobie pisania (którego u Sandersona nie lubię, bo nie lubię pompowania tekstów na siłę, żeby były grubsze, nie lubię bohaterów, którym nie wierzę w ani jedno słowo, nie znoszę pompatycznego „zaliczania questów” przez całą książkę, a przede wszystkim nie trafia do mnie na siłę tworzona atmosfera, przy której „Cwałowanie Walkirii” to skoczna melodyjka), Brandon Sanderson dobrze tworzy świat przedstawiony. Inna sprawa, że według mnie pokazuje go w bardzo tendencyjny sposób i „Droga królów” wyjątkiem nie jest. Bo cóż wyjątkowego w Burzowych Krainach? Czy przypominają choć trochę kunszt, z jakim Herbert tworzył bezkresne pustynie w „Diunie”? A może bliżej mu do Martinowskiego Westeros? Jest burza, jest wojna, jest obowiązkowe, niemal szkolne, przeniesienie, na mocy którego pejzaż zewnętrzny odzwierciedla problemy wewnętrzne bohaterów. Mamy także czterech bohaterów, w tym jednego, któremu wiedzie się najgorzej i który to właśnie nie zgodzi się na wszelkie przeciwności losu.
Spotyka innego, wyjątkowego, który ma wizje. I tak jeszcze dwójka, czyli klasyczne budowanie drużyny. Wszystko to oczywiście samo w sobie nie jest złe, ale na pewno bywa bardzo nudne. Takie jednak są prawa gatunku, choć są autorzy, którzy pokazują, że całe szczęście nie wszystko stracone. Wszyscy oni jednak oddalają się od fantasy, porzucają smętnych bohaterów, którzy mierzą się z kiepsko oddanymi przeciwnościami losu i podążają w kierunku fantastyki naukowej. „Droga królów” zostawiła mnie z pewną refleksją: a gdyby tak Brandon Sanderson przestał pisać podręczniki do gier fabularnych i zmierzył się z problemami, które podejmuje choćby Jacek Dukaj czy Peter Watts? Co zostałoby z królestwa burz i Wagnerowskiego pomrukiwania w tle?

d53amig
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d53amig