Trwa ładowanie...
recenzja
24-05-2012 13:18

Niezwykła podróż Polaka z problemami

Niezwykła podróż Polaka z problemamiŹródło: Inne
d1zum8t
d1zum8t

Powieść drogi... Przecież to już znamy: coś (na przykład wstrząs emocjonalny, impulsywna potrzeba chwili albo obowiązek zawodowy) skłania bohatera do wyruszenia w podróż, w której dokonuje on rozliczeń ze sobą i werbalizuje swoje poglądy na różne sprawy. Bohater może być płci męskiej lub żeńskiej; podróżować samotnie lub w towarzystwie, dowolnym środkiem lokomocji, począwszy od własnych nóg po samolot; celem może być ośrodek kultu religijnego, miejsce znane z literatury, utrwalone we wspomnieniach albo wybrane na chybił trafił, oddalone o kilkadziesiąt lub kilka tysięcy kilometrów – a sens pozostaje ten sam: droga daje wiedzę, zrozumienie, dystans do siebie lub świata, siłę do pogodzenia się z nieuniknionym. Prawie zawsze, choć czasem za późno…

Droga do Tarvisio pozornie nie wyłamuje się z tego schematu. Bohater-narrator, czterdziestoparoletni niespełniony literat, zarabiający na życie w agencji reklamowej, tkwi w luźnym związku z kobietą, o której – inaczej niż o jego byłej żonie – wiemy niewiele. Ten status quo najwyraźniej mu odpowiada i nie zamienia niczego zmieniać… aż do chwili, gdy dowiaduje się, że Matylda nie pojedzie z nim na planowaną od dawna wycieczkę. Ani na żadną inną, bo postanowiła raz na zawsze rozstać się z człowiekiem, który nie daje jej szans na wytęsknioną stabilizację. Jedzie więc sam, nieco zmieniając trasę, a swoje przeżycia i przemyślenia relacjonuje w monologu adresowanym do ukochanej; sposób przekazu (list? bezpośrednia rozmowa?) pozostaje dla czytelnika tajemnicą aż do samego zaskakującego finału, w którym poznamy również skutki owej wyprawy.

Gdyby w trakcie podróży narrator jedynie doszedł do wniosku, że zmarnował spory kawałek życia, egzystując z dnia na dzień i broniąc się przed jakąkolwiek odpowiedzialnością – za własne zdrowie, za relacje z kobietą, za zaprzepaszczenie swojego potencjału twórczego – rzeczywiście nie byłoby wyjścia poza schemat. A jednak autorowi udało się zawrzeć w jego wynurzeniach coś więcej – nie tylko pokazać, jak człowiek potrafi się zagubić, idąc po najmniejszej linii oporu, i jak trudno mu potem znaleźć punkt odbicia, ale także odnaleźć niełatwą do przełknięcia prawdę, że czasem ciężko być Polakiem... Te na pół groteskowe sceny z kolejnej parady upamiętniającej martyrologię narodową [„rocznica jest przecież (...). Proszę państwa, proszę się nie rozchodzić! (...) za chwilę przejdą partyzanci z AK, a po nich powstańcy styczniowi i rycerze spod Grunwaldu w zbrojach i kolczugach (...)”] i z pielgrzymki, której uczestnicy nie chcą się dostosować do przepisów ruchu drogowego obowiązujących w innym kraju [„To bezbożnicy
jacyś, zatrzymali nas, że zakłócamy ruch uliczny (...), a jak niby mamy pielgrzymować? Jak pan jesteś Polakiem, niech im pan powie, żeby nas puścili, my im wiarę i prawdę niesiemy”]! Ten wstyd, który ogarnia bohatera, gdy uczestnicy napotkanej w Wiedniu polskiej wycieczki wytykają mu, że słucha za darmo wyjaśnień opłaconego przez nich przewodnika, gdy krajan, zajmujący się zawodowo żebraniem, obrzuca go obelgami z powodu zbyt skąpego datku, a inni rodacy, demonstracyjnie podkreślający bogactwo złotymi ozdobami, narzekają na niemożność „obkupienia się” w przygranicznym włoskim miasteczku! I te stereotypy, którym on sam ulega, odczuwając nienawiść do Niemców „za Hitlera, Holocaust, szwargoczący język, bekanie przy stole, wrzask i rżenie w miejscach publicznych, za to, że przegrali wojnę, lecz tak naprawdę ją wygrali i są najbogatszym państwem Europy”, do Austriaków za rzekomą „skłonność do perwersji i wynaturzeń” – i w dodatku manifestując ją w sposób równie niemądry i prymitywny, jak współplemieńcy, do
których nie chce się przyznawać [ „nie zapłacę za sikanie, jeszcze by brakowało, abym Austriakom płacił za umożliwienie oddania moczu, to oni powinni płacić, że robię im tę łaskę”; „mogłem do nich podejść i powiedzieć drwiąco: i co, szwabskie syny (…), ch.. wam w d…”]!...

Sam sposób narracji, zwłaszcza w partiach pozbawionych odniesień do związku z Matyldą, a podsumowujących wrażenia z samej podróży, momentami przypomina prozę reporterską Stasiuka . Niby mało konkretnie, bo bez jakichś bardzo detalicznych opisów, a jednak świetnie oddana aura poszczególnych miejsc, co może odczuć czytelnik, który miał już przyjemność w którymś z nich gościć.Ładna, kształtna polszczyzna, której można pozazdrościć, a tu i ówdzie rozpaczliwie z nią kontrastująca podwórzowa łacina (w dodatku używana w sytuacjach jeszcze mniej adekwatnych, niż u wspomnianego powyżej pisarza, którego skądinąd bardzo cenię, choć uważam, że paru jego utworom na pewno by nie zaszkodziło wyeliminowanie nieparlamentarnych wyrazów)... Nie protestuję globalnie przeciw wulgaryzmom; rozumiem, że w pewnych sytuacjach uwiarygodniają one świat przedstawiony, że nawet wykształcony i zawodowo parający się piórem człowiek, gdy jest zmęczony, sfrustrowany
czy choćby przelotnie zirytowany, może czasem „rzucić mięsem”, ale czy naprawdę na widok czegoś zachwycającego – w tym przypadku dużej liczby dzieł sztuki znanych mu wcześniej jedynie z reprodukcji - nie potrafi zareagować innymi słowami niż „K...a, ja p......ę!” i „jasny ch..”? Ta scena i druga, w sposób zgoła nieapetyczny opisująca przebieg żołądkowej niedyspozycji bohatera, trochę mi zepsuły wrażenie. A szkoda, bo byłam gotowa wystawić wyższą ocenę.

d1zum8t
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1zum8t