Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2012 10:27

Żądza krwi narasta z każdą stroną

Żądza krwi narasta z każdą stronąŹródło: Inne
d4kihsn
d4kihsn

Na okładce Magii krwikrwi widnieje zbryzgana posoką blondynka w pelerynie, stanowiącej prawdopodobnie jedyny element odzieży, a więc wariacja na temat klasycznej dla fantasy „gołej baby”, choć bez miecza, za to z naszyjnikiem i tatuażami. W tle kłębi się Moc, dostrzec też można czarną dziurę. Nie ocenia się jednak książki po okładce. Okładka ma książkę sprzedać. Nie musi mieć wiele wspólnego z treścią, a już na pewno trudno podług niej oceniać wartość literacką utworu, który zdobi. Poświęcam jednak okładce te kilka zdań, gdyż - co stwierdzam po zapoznaniu się z całością debiutanckiej powieści Anthony’ego Huso - mimo wszystko jest to część zdecydowanie najlepsza.

Złe przeczucia zaczęłam mieć już w czasie lektury drugiej strony tekstu właściwego, gdy natrafiłam na „zapach pasty do podług”. Musiałam przeczytać zdanie dwukrotnie, by dotarło do mnie, że chodzi o pastę do konserwacji powierzchni płaskich. Przy niespodziankach, jakie skrywało pozostałe 640 stron, ten błąd ortograficzny był pomijalnym drobiazgiem. Wówczas jednak jeszcze o tym nie wiedziałam.

Pierwszy kryzys nastał po siedemdziesięciu stronach. Na tym etapie sądziłam, że mam do czynienia z jakąś kiepską podróbką Harry’ego Pottera, osadzoną w realiach akademickich i skrzyżowaną z harlequinem. Do tej pory czytelnik poznaje już dwoje głównych bohaterów - Calipha, dziedzica iskańskiego tronu, oraz Senę, tajną agentkę Wiedźmokracji. Studiują oni na jednej uczelni i wdają się w romans, w którym początkowo dominuje komponent czysto fizyczny.

W dalszej części utworu bohaterowie kończą jednak uczelnię, a czytelnik zaczyna marzyć, by na nią powrócili.Dociera do niego, że akademicki harlequin nie byłby taki zły. Huso bierze z fantastyki wszystko to, co najlepsze, tworząc wybuchową mieszankę! - głosi blurb. Owszem, w Magii krwi pojawiają się elementy new weirdowej scenografii (wielkie, przemysłowe miasto, dziwne rasy np. ryboludzie bytujący w kanałach), mieszanka konceptów technologicznych z sf i elementów klasycznego sztafażu fantasy (np. rycerze posługujący się najnowszymi technologiami). Sama magia jest nietypowa, bo zawiera elementy matematyki, a opiera się na czerpaniu energii w postaci holodżuli z krwi. Po niebie latają sterowce, co można podczepić pod steampunk. Są wątki polityczne, zwalczające się stronnictwa magiczne (Wiedźmokracja i Koteria). Jest nawet wojna domowa. A i nekromancja się znajdzie, jeśli ktoś wytrwa wystarczająco długo - choć to bardzo trudne. Że o legionie różnorodnych demonów o niemożliwych do wymówienia nazwach
nie wspomnę. Kilka cząstkowych koncepcji jest nawet interesujących (np. hodowlane mięso czy energia solwitriolowa, ukształtowana na wzór jądrowej). Ale co z tego, skoro wrzucenie wszystkich tych elementów do jednego worka z masą innych i podanie ich w zasadzie jako przystawek do głównego, beznadziejnie nieciekawego wątku, łączącego magiczną księgę o wielkiej mocy z romansem dwójki bohaterów, sprawia, że jeśli powstała mieszanka czymś wybucha, to nudą i chaosem?

d4kihsn

Sposób prezentacji fabuły, bezpośrednie wrzucenie czytelnika w świat, a następnie stopniowe przedstawianie zasad jego funkcjonowania, też nie pomaga.Tego rodzaju zabiegi są dla: a) wprawnych autorów, panujących nad tekstem b) autorów, którzy w istocie mają do zaoferowania coś ciekawego. Wówczas czytelnik jest zaintrygowany i ma motywację do zgłębiania zagadki świata i składania prezentowanych stopniowo fragmentów obrazu w całość. Huso jednak nie należy do żadnej z powyższych kategorii. A dodatkowo, zanim z chaotycznego galimatiasu informacji i zlepka przypadkowych - z punktu widzenia każdego poza autorem - zdarzeń wypączkuje jakakolwiek akcja mająca sens (pomijam zwroty akcji typu: atak potwora przypominającego stos łachmanów, który z nagła pojawia się w domu Seny, a którego przynależność gatunkową i prawdopodobną motywację poznajemy 600 stron później), przebrnąć trzeba przez niemal 200 stron.

Przebrnąć, bo właśnie brnięciem jest ta lektura, nawet pośmiać się za bardzo nie ma z czego, a język jest po prostu tragiczny. Trudno osądzić, czy to zasługa tłumacza, czy samego autora, tłumacz jednak zdecydowanie dziełu nie pomaga, bo nawet nie potrafił się zdecydować, czy nazwy własne przekładać, czy pozostawiać w brzmieniu oryginalnym - w niektórych przypadkach spolszczył całość, w innych połowę, w jeszcze innych zostawił oryginał.

Błędy ortograficzne typu stróżka (zaobserwowana dwukrotnie, w tym raz na poprzedniej stronie to samo słowo zapisano prawidłowo) czy uznaniowo miejscami potraktowana interpunkcja, to już raczej „zasługa” korektora. Zaimkoza umknęła zapewne redaktorowi. Nie miała Magia krwi szczęścia, ale też, bądźmy szczerzy, wiele by jej nawet najlepsze opracowanie nie pomogło.

Szybko straciłam rachubę zdań i fragmentów, które chciałam przytoczyć tytułem przykładu, by nie wyglądało na to, że z nudów rzucam kalumnie na dzieło dla gatunku przełomowe. Lektura jednak tak mnie osłabiała, że nie chciało mi się wynotowywać ich na osobnej kartce, a po książkach, choćby najgorszych, nie bazgram wewnątrz z zasady. Zatem tylko kilka wyimków:

d4kihsn

Nadrealne macki zaczęły mutować, wyrastając gdzieś z tyłu i z przeszłości (s.555).

Pozostała ósemka z oryginalnej załogi sterowca (im nie wszczepiono narkotyku) musiała na to patrzyć (s.537).

Melancholijna poezja wysnuwała z siebie obrazy pociemniałych, żółtych obłoków, wiatrów, które skowyczały gwiezdnymi głosami. Za obróceniem strony przeskakiwała do pieśni o czasach, gdy wicie ciemne jak plazmatyczna surówka wyrastały z mórz, które nie były jeszcze morzami - i gdy góry wypiętrzaly się dopiero na skraju pustyni. (s. 507 - i to jest próbka lekkiego kalibru, kaliber cięższy na ogół nie nadaje się do cytowania ze względu na długość - autor potrafi tak całymi akapitami).

d4kihsn

Zęby jego zapomnianych wampirów szczękają bezsensownie, międląc wiersze na tym placu (s.486 - gwoli sprawiedliwości, tego nawet Caliph nie zrozumiał, choć słowa padły w jego własnym śnie, w którym zresztą zbeszcześcił moczem grób swojego wuja).

Sena słuchała go. Wpatrywał się tak mocno, że słyszała jego oczy wbite w nią (s.478).

I odrobina magii:

Nastąpił surrealny paroksyzm przemocy nie z tego świata. Sama substancja przestrzeni i wymiarowości zadrżała, zafalowała, a powietrze zrobiło się jakby omdlałe, może nawet ciężkie, podobne do ścieków. Jak zsiadłe mleko. Skrzep. Opary stężały. Płyny stały się plasmodiami, ruchomymi i wrażliwymi. Kamienne kolumny wsączały się do nieba, rozpływały jak świece mięknące od dołu, przy odwróconej grawitacji (s. 261).

d4kihsn

Mogłabym jeszcze coś dodać o bezbarwności postaci i sztuczności ich dylematów, ale jest już chyba dostatecznie jasne, dlaczego z każdą kolejną przeczytaną stroną narastała we mnie żądza krwi autora, sprawcy mojej udręki. Po dotarciu do ostatniej kropki z prawdziwym przerażeniem uświadomiłam sobie, iż Magia krwi jest pierwszym tomem dylogii. To najgorsza książka, jaką przeczytałam od co najmniej czterech lat, uwzględniając nawet wszystkie recenzowane przeze mnie pozycje z gatunku paranormal romance. Jeśli to was nie zniechęci, sami jesteście sobie winni.

d4kihsn
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4kihsn