Trans. Pomyślałem sobie, że trudno znaleźć byłoby celniejszy tytuł, gdyż od najnowszej powieści Manueli Gretkowskiej nie mogłem się odciągnąć jak od paczki chipsów. Zacząłem wieczorem, skończyłem w nocy i nie mogłem zasnąć. Co z tego, że niesmaczne? Co z tego, że niezdrowe? Skoro niezrażony konsekwencjami dla zdrowia psychicznego brnąłem dalej w opowieść o romansie przeznaczonym zarówno dla osób o mocnych nerwach, lecz także dla tych sentymentalnych drani, niepotrafiących zapomnieć o niezapomnianym klimacie lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, kiedy zbiorowym bohaterem Polaków był niejaki Franz Maurer, a ludzie naprawdę bali się Hannibala Lectera.
A pamiętacie „Szamankę”? Film nie tylko okazał się klapą finansową, lecz również artystyczną porażką opowiadającą o fatalnej namiętności pewnego antropologa do dzikiej studentki, lubującej się w konsumowaniu mózgów. Pamiętacie, kto napisał scenariusz do tego filmu? Kto go reżyserował? Kto, kogo na końcu zjadł? Jeśli interesuje was odpowiedź chociażby na ostatnie z zadanych pytań, to warto dowiedzieć się wielu pikantnych szczegółach wchodzących w skład historii o dość perwersyjnym związku pomiędzy starszawym, aczkolwiek uznanym artystą, a początkującą scenarzystką nie do końca odnajdującą się na emigracji. Psychologiczna głębia? Bez przesady. Powiedziałbym nawet, że książka Gretkowskiej ujmuje mnie pewnego rodzaju powierzchownością, bo niby mam świadomość tego, że jest to powieść z kluczem, w której pisarka rozprawia się z toksyczną przeszłością, to jednak odnoszę wrażenie, że jest to książka wręcz wyrachowana, a nie pisana emocjami, gdyż bez zająknięcia przerzucałem kolejne strony tej brutalnej jak za
starych dobrych lat powieści, a jej terapeutyczne zakończenie jakoś mnie nie przekonało. Czy to źle? Nie powiedziałbym, gdyż w Transie podoba mi się tempo (no może do końca nie przypadł mi do gustu retrospektywny, drugi rozdział), rozmach geograficzny obejmujący szaroburą Warszawę, postmodernistyczny Paryż i kolorowy Meksyk, a także wyraziste, niekiedy wręcz karykaturalne postaci: bo jak tu nie pamiętać klnącego jak szewc francuskiego dziennikarza o imieniu Nicola, zakompleksionej nastolatki Uty i jej bajecznie zaradnej mamy Leny, która niczym Maciej Maleńczuk ostrzegała narratorkę przed sławnym reżyserem Laskim słowami: „Uważaj na niego”...
Jak dla mnie, Trans jest wciągającym czytadłem, nie pozbawionym takich intelektualnych atrakcji, jak skandalizujące docinki wobec panów znanych ze środków masowego przekazy, bluźniercze opisy (Boże, co ta kobieta robi z hostią?!), ciekawostki antropologiczne i dość pretensjonalne wywody filozoficzne. Na te ostatnie zareagowałem wzruszeniem ramion przypominając sobie, że również George Bataille kombinował z kartezjańską szyszynką. Widocznie lubię ekshibicjonizm dla pensjonarek i cieszy mnie fakt, że można napisać niezłą powieść o nienajlepszym filmie.Podsumujmy: podróże, skandale, osobiste traumy i szamańskie inicjacje – nie ma to jak wakacje z książką.