Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:21

Nauczyciele akademiccy zarabiają kiepsko, ale…

Nauczyciele akademiccy zarabiają kiepsko, ale…Źródło: Inne
d3terxk
d3terxk

Wszystko, co z seksem związane budzi ciekawość. I kropka. Co prawda, znajdą się tacy, którzy będą głośno potępiać, ganić i udawać zupełny brak zainteresowania „tymi sprawami”, jednakże nie należy im wierzyć. Druga prawda jest taka, że to, co wywołuje bądź to niezdrowe zainteresowanie, bądź gorszący rumieniec świetnie się sprzedaje. Wiedzą o tym doskonale wydawcy, stąd też tyle mamy na rynku pamiętników prostytutek, dzienników dziwek, zapisków nimfomanek, spowiedzi cudzołożników. Są wśród tych publikacji rzeczy i „czytalne” dla czytelnika i przyjemne dla onanisty, i cenne dla antropologa, czy socjologa. Tej ostatniej grupie polecam wyśmienitą książkę Ewy Egejskiej czarodziejki.com. Z drugiej strony – mam wrażenie, że stosy papieru zadrukowano li tylko po to, by opowiedzieć znowu tę samą historię. Na tej samej zasadzie każda prostytutka ma w zanadrzu jakąś historyjkę, którą można opowiedzieć klientowi mającemu zapędy Dobrego Samarytanina. Jeśli uwierzy, dorzuci coś ekstra. Czytelnik płaci „z góry” i przed
konsumpcją może sobie co najwyżej pooglądać okładkę, które nawiasem mówiąc, sporo pozostawiają do życzenia. „Ten biznes jest jak loteria, czasem fajnie, czasem mniej” – mówi książkowa burdelmama do debiutantki. To, co dotyczy prostytucji, dotyczy także książek o prostytucji, wśród wielu pozycji krążących na rynku są też takie spod półki i trudno się raz czy dwa nie sparzyć. Valerie Tasso Dziennik nimfomanki na ten przykład. Call–girl Jeannette Angell to autobiografia tyleż ciekawa, co… no właśnie – irytująca, intrygująca, chwilami zastanawiająca, żeby nie powiedzieć – ciut niewiarygodna. Wiem, że na świecie są rzeczy, o których się filozofom nie śniło, ale z drugiej strony – ileż pomysłów nawiedziło pisarzy we śnie!

34-letnia kobieta z tytułem naukowym, wykładowca w Uniwersytecie Harvarda, w MIT (Massachusets Institute of Technology), w dodatku guest profesor w London School of Economics przestaje wiązać koniec z końcem i zaczyna dorabiać jako prostytutka. Bo na uczelni kiepsko płacą. Ja wciąż pamiętam o filozofach, którym się nie śniło, proszę mi wierzyć, pamiętam. Usiłowałam pamiętać w trakcie lektury. Usiłowałam także pamiętać o wszystkich rankingach, z których jasno wynikało, że największym poważaniem i zaufaniem cieszą się profesorowie. Pewnie nie bez powodu. I o tym wszystkim radzę pamiętać czytelnikom, którzy po Call-girl sięgną. (Gdybym to wypowiedziała, a nie napisała, zabrzmiałaby bardzo jednoznacznie). W przeciwnym razie, cóż, zastanawiać się będziemy wspólnie (ja powyższych ustaleń nie pamiętałam czytając książkę), kiedy autorka powie, że żartowała, a blisko 300 stron jej zapisków to efekt wnikliwych studiów i przygotowań do wykładów, które prowadziła w letnim semestrze. A w tym wszystkim najgorsze dla
wnikliwego recenzenta jest to, że autorka równie dobrze, jak środowisko prostytutek, zna środowisko wykładowców akademickich.
Tak dobrze, jak tylko może znać osoba, która należy do tych grup zawodowych. Warto więc książkę przeczytać, choćby po to, żeby się z tym problemem zmierzyć.

Niektóre stronice delikatnie pachną Lodge’em. Więcej jest książek o prostytutkach niż książek o pracownikach uniwersytetów, a dziwnym trafem mówi się o gatunku powieści akademickiej a nikt nie stworzył jeszcze nazwy dla książek o prostytutkach i agencjach towarzyskich. Call-girl dotyka oba te światy, bohaterka zaczyna prowadzić podwójne życie, w uniwersytecie wykłada socjologię i antropologię, a gdy nie wykłada, pracuje jako prostytutka na telefon. Bo nie ma gdzie dorobić. Akademicki światek pokazany jest tu i zgrabnie, i wiarygodnie. Autorka nie ogranicza się do serwowania ploteczek z kampusu, wspomina o swoich wykładach, tematyce poszczególnych spotkań, swoich zainteresowaniach naukowych. Chwilami aż szkoda, że nie ujawnia więcej szczegółów o cyklu wykładów, który prowadzi („O śmierci i umieraniu” oraz „Życie w Azylu”). Ten drobny mankament rekompensuje akapitami, w których ma ambicje naukowo wytłumaczyć dlaczego mężczyzn tak bardzo podnieca wizja dwóch kobiet uprawiających seks na jego oczach.
„Możesz sobie wyobrazić, że to dwie lesbijki, a ty – jako prawdziwy mężczyzna – dasz im nareszcie odczuć co znaczy prawdziwa przyjemność w stosunkach hetero. Możesz myśleć, ze jesteś taki męski, że jedna kobieta to dla ciebie za mało, […]. Możesz sobie pomyśleć, że one rywalizują o ciebie, albo dzielą się tobą, że to ty pomogłeś im poczuć do siebie miłość. […] Nie ma konkurencji ze strony innych facetów, nie ma innych penisów niż twój, a te dwie wspaniałe kobiety prześcigają się w jego lizaniu, dotykaniu, pieszczeniu, wkładaniu w siebie. Jeśli miałeś jakieś kompleksy, byłeś nieśmiały – wszystko zniknęło. Jesteś buhajem i masz się na kim wyżyć. Dwa języki, jeden penis. Tyle piersi… nawet nie wiesz od czego zacząć. Jesteś jak dziecko w sklepie z zabawkami: usta, dłonie, cipki, dupeczki – wszystko dla ciebie.” Powszechnie wiadomo, że mężczyźni uwielbiają fantazjować na tematy związane z uprawianiem seksu z kilkoma kobietami, za radą autorki można sięgnąć do wydawanych systematycznie listów napływających do
redakcji Penthouse, które to książeczki, gdy się ich nie czyta dla przyjemności, a z naukowej dociekliwości, sporo powiedzą o sferach życia, które się zbyt rzadko bada. (Żeby uniknąć posądzeń o nierzetelność i zbytnie zaufanie do Jeannette - Letters to Penthouse V, The Editors of Penthouse Magazine, Warner Books, New York 1995) Ciekawy materiał na zajęcia, z drugiej strony nie znam osoby na tyle odważnej, by zadała tę pracę do przeczytania swoim studentom. Prostytutka mówiąca językiem współczesnej antropologii, prowadząca wykład na temat specyfiki męskich upodobań seksualnych… Wydawało mi się, że to raczej sfera marzeń pryszczatych studentów pierwszego roku, a nie fragment rzeczywistości z bostońskiego kampusu. Po latach ukrywania swojego drugiego źródła utrzymania, autorka pisze wspomnienia, dalej wykłada, pisze książki i artykuły, żyje spokojnie z mężem, kotami i dziećmi w Bostonie. To jest możliwe chyba tylko w Stanach. Wykładowcą się jest, prostytutką się bywa…

Jest akademicki światek i jest też agencja. Nie ma siedziby, spotkania umawiane są przez właścicielkę, kobiety jeżdżą pod wskazane adresy, złudne poczucie bezpieczeństwa ma zapewnić telefon do burdelmamy i świadomość klienta, że jeśli będzie niemiły na długie miesiące jego osoba będzie na czarnej liście. Nie to jednak świadczy o specyfice agencji. To co ma ja wyróżniać spośród innych – oprócz dyskrecji, profesjonalizmu i chodzących wcieleń idei piękna, to wymaganie, by kobiety tam pracujące legitymowały się co najmniej licencjatem, by oprócz tego wszystkiego, co wchodzi w zakres cennika, umiały także porozmawiać z klientem. Boston miasto akademickie. Klienci mniej akademiccy i nieskorzy do rozmowy – szkoda. Praca w agencji, seks za pieniądze zawsze stanowią ciekawy temat, budzą niezdrowe zainteresowanie. Autorka nie tyle odpowiada na najczęstsze pytania, ale szczegółowo wyjaśnia takie aspekty zawodu jak poczucie własnej wartości, skrawki etyki i moralności, problem oddzielenia pracy od życia i
przekonywać będzie nieustannie, że sprzedawanie ciała to praca, do której wykonywania wcale nie trzeba być nimfomanką. To tylko praca, a to, że dziewczyna jest prostytutką wcale nie oznacza, że jest łatwa. Call–girl to dziewczyna jak każda inna. Warto poczytać trochę tych wywodów, bo wykraczają poza to, co zwykliśmy w pamiętnikach prostytutek czytać. W rozważaniach Jeannette jest też poważny paradoks, na co dzień uprawia seks za pieniądze, z pełną świadomością zysków i strat, powtarzając uparcie, że to tylko praca, ale pali ją do żywego, gdy ktoś nazwie ja kurwą. Ja widzę co najmniej dwa powody takiego systemu myślenia, czytelnika odsyłam do tekstu i własnych przemyśleń dotyczących granicy oddzielającej prostytutkę od kurwy. Jeśli taka granicy istnieje. Mam wrażenie, że autorka prowadzi swoistą autoterapie, podświadomie się usprawiedliwia i desperacko próbuje przekonać, że granica istnieje – owszem, i powtarza: dziewczyny wystające na ulicach to zupełnie coś innego. Jest też trochę wyznań, które czyta się z
ambiwalentnymi uczuciami, na przykład rozważania o klientach; „[…], nie byli to jacyś szczególnie źli ludzie. Okropnie nudni, mało atrakcyjni, bez talentów towarzyskich. Tępi, przewidywalni, zupełnie pozbawieni pewności siebie, co przeważnie odreagowywali na mnie. Nie byli wrogo nastawieni, przerażający czy wręcz odrażający. Spotykałam się z facetami podobnymi do nich także dawniej. Tyle, że tamci mi nie płacili.” Podobne opinie odbiegają trochę od tego, co na temat klientów pokazują badania (jak na ironię – socjologiczne), z drugiej strony, stwierdzenie „spotykałam się z facetami podobnymi” też sporo mówi.

d3terxk

W autobiografii jest też sporo tego, co w każdej tego typu książce. Spotkania. Stawki. Klienci. Ich sylwetki. Upodobania. Stali klienci. Mili klienci. Straszni klienci. Specyficzni klienci. Ot zajęcie, o którym się czyta z zaciekawieniem. Co ciekawe, autorka ma sporo do powiedzenia na temat swojej pracy, relacje okrasza zabawnymi komentarzami, nie stroni od ironii, przemyśleń, pisze, jakby prowadziła z czytelnikiem rozmowę i bardzo dbała o ty, by nie tylko o pracy opowiedzieć, ale także zmienić sposób myślenia o prostytutkach. Uczłowieczyć je, dać im godność i poważanie, których społeczeństwo im skąpi. Na skrzydełkach okładki wydawca pisze, że przełamuje tabu w pokazywaniu zjawiska prostytucji. Złamanego tabu nie widzę. Próbę oczyszczenia, unormalnienia – owszem.

W jakiś sposób podoba mi się ostatnie zdanie. „Mam nadzieję, że teraz zastanowisz się zanim pogardliwie powiesz o któreś z nas: kurwa! Kto wie – może mówisz o swojej matce, siostrze, dziewczynie, córce? A może nawet profesorce ze swojej uczelni…? Statystycznie rzecz biorąc, jest to wielce prawdopodobne.” Socjologowie czasem mawiają, że statystyka to panna sprzedajna.

d3terxk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3terxk