Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:15

Aborygenów wycieczka do rezerwatu

Aborygenów wycieczka do rezerwatuŹródło: Inne
d4g6o5i
d4g6o5i

Współczesny człowiek – w zależności od sytuacji życiowej – różnie przeżywa swoją wolność i odmiennie ją odczuwa. Czy bardziej wolnym jest bezdomny, który żyje na łasce innych, ale nie musi poświęcać większości swojego czasu na pracę? (Dodajmy: pracę, której sensu nie widzi i przy okazji której musi się prężyć na baczność przed całą gromadą podobnych sobie trybików korporacyjnej machiny, tyle że zainstalowanych wyżej w drabinie służbowej zależności.) Czy też może bardziej wolny jest ten, kogo stać na własny dom na przedmieściu i wczasy na Bahamach, ale nie stać, żeby opuścić jeden dzień w firmie, której służy, czy przynajmniej wyłączyć służbową komórkę? A jeśli prawdziwą wolność człowiek znajduje gdzieś pośrodku, to pozostaje pytanie, jak ten środek znaleźć.

W świecie ludzi oddanych karierze wyrwanie się na weekend z większą grupą znajomych urasta do rangi wielkiego święta. Szczególnie, gdy jest to pierwszy wspólny weekend od lat. Właśnie taka grupa „nowych warszawiaków”, którzy kilka lat temu przyjechali do stolicy w poszukiwaniu lepszego życia i je znaleźli, jest zbiorowym bohaterem powieści Krzysztofa Beśki. W zasadzie każde z nich robi udaną karierę, przed nazwiskiem na wizytówce ma angielską nazwę zajmowanego stanowiska, osiągnęło pewien status materialny i aspiruje – zgodnie z lansowanym w życiu społecznym konsumpcyjnym wzorcem – do jego ciągłego podwyższania. Celem ich weekendowego wypadu jest popegeerowska wieś Karolewo na Mazurach, gdzie w byłym pałacu wschodniopruskiego grafa urządzono pensjonat. To ponoć tutaj dwieście lat temu Maria Walewska romansowała z Napoleonem. Oczywiście poza obsługą pensjonatu nikt z tubylców o tej pokrytej dostojną patyną historii nic nie wie. Obrazki z podróży do Karolewa i z pobytu na miejscu przetykane są cytatami z
książki o australijskich Aborygenach, czytanej przez jedną z uczestniczek wyjazdu. W pensjonacie ci młodzi, zapracowani na co dzień ludzie, typowi przedstawiciele świeżo wyewoluowanego podgatunku „homo corporatiensis”, powoli zaczynają odreagowywać, zrzucać maski, pokazywać swoje prawdziwe twarze. Krótkie zerwanie ze smyczy codzienności obnaża ich wewnętrzne wypalenie, pustkę, skrywane urazy i namiętności. Aby zagłuszyć głos własnej duszy sięgają po coraz mocniejsze używki, przez co tracą resztki kontroli nad sobą. Ich upadek jest odzwierciedleniem braku rzeczywistych wartości, a także bezwzględności systemu, któremu zawierzyli swe życie.

Oczywiście łatwo potępić bohaterów sądzących, że powszechnie reklamowany korporacyjny czyściec jest prawdziwym rajem. Ale równie łatwo ich zrozumieć. Zachłyśnięcie się nowymi możliwościami jest po prostu naturalne, a nawet nieuniknione w kraju, w którym po raz pierwszy od pokoleń tak duża część społeczeństwa ma dostęp jeśli już nie od razu do dobrobytu, to przynajmniej do względnie uczciwej walki o ten dobrobyt dla siebie i swojej rodziny. Nie muszą oni, w przeciwieństwie do swoich przodków, liczyć wyłącznie na dziedzictwo, pochodzenie, błogosławieństwo dworu, zaborcy czy partii, na własną służalczość, znajomości i chody. Ale w ogromnej części mogą swoje osiągnięcia zawdzięczać samym sobie, swojemu wysiłkowi i ciężkiej pracy. To właśnie należy docenić i – w kontekście społecznym i jednostkowym, osobistym – zrozumieć.

Polemizować natomiast można na temat pozamaterialnej wartości takiego dobrobytu i ceny, jaką za jego osiągnięcie ponosi człowiek, jego psychika i dusza – i taką polemikę podejmuje autor w Bumerangu. Powieść jawi się więc jako głos w dyskusji o tym, czy w ostatecznym rozrachunku zysków i strat opłaca się zastąpienie własnych ambicji, planów i celów, planami i ambicjami anonimowego, bezosobowego pracodawcy o wspólnym, demonicznym imieniu Korporacja. Czy czerpanie nie tylko w sferze postępowania, ale nawet w sferze języka inspiracji z reklam, telewizyjnej nowomowy, poradników sukcesu nie odrywa od prawdziwego świata. Czy porzucenie dotychczasowych wzorców życia i przyjmowanie obcych (które są przecież zaprogramowane przez socjotechników dla maksymalizacji wydajności pracowników, a nie dla osiągania przez człowieka indywidualnego rozwoju i szczęścia) nie odcina od ludzkiej tożsamości, kulturowych i metafizycznych korzeni, nie wydziedzicza z wielowiekowej spuścizny przodków. Czy to wszystko nie odrywa
współczesnego człowieka od samego siebie, tak jak niegdyś zostali oderwani australijscy Aborygeni, po to, aby – w mniejszym stopniu – rozpuścić się w obcym im społeczeństwie i kulturze, a w większym stopniu – wyginąć.

d4g6o5i

Bumerang to powieść-metafora. Opowiada o Aborygenach z Polski B, C lub D, którzy w poszukiwaniu lepszego życia ze swoich wiosek wyjechali do centrum nowoczesnego świata, jakim jawi im się Warszawa. Wyrwani ze swojej rodzimej gleby, pozbawieni korzeni, skazani są na zatracenie. Nie czują się już Aborygenami i nie czują się jeszcze „nowymi ludźmi”: warszawiakami, Europejczykami, obywatelami świata, do czego tak usilnie aspirują. Co jakiś czas jednak – raczej na krócej niż na dużej – wracają jak bumerang na tereny, skąd pochodzą, do swoich rezerwatów, z których kiedyś z takim trudem się wyrwali. Ale bohaterowie Beśki wracają nie jako tubylcy, ale jako turyści. I co tu odnajdują? Podobną pustkę, jak w „wielkim świecie”. Bo nie można być „tutejszym” jedynie od święta. To funkcja podjęcia decyzji o zapuszczeniu korzeni i funkcja upływu czasu, który ten proces wspomaga. Bohaterowie nie są gotowi na podejmowanie tego rodzaju życiowych decyzji. Zresztą w ogóle ich procesy decyzyjne są uzależnione od polityki
pracodawców i od innych przejawów zewnętrznej koniunktury, o czym najlepiej świadczą ich związki partnerskie, które w zasadzie utrzymywane są w homeostazie wzajemnego niezdecydowania. Jedynym wyjątkiem w grupie współczesnych polskich Aborygenów jest Kuba Piecki, który wraca do rodzinnej wsi podjąwszy decyzję opuszczenia na stałe sztucznego świata warszawskiej kariery. Dlatego to jemu autor poświęca osobny wątek powieści. Na ile jednak ten bohater będzie w stanie trzymać się swojej decyzji napotkawszy przeszkody, wyobcowanie, pustkę miejsc, które straciły łączność z jego sercem, to już inna sprawa.

Lektura powieści nie nastraja optymistycznie. Jej niewesoły nastrój jest naturalną przeciwwagą dla nieuzasadnionego hurraoptymizmu mass mediów i oficjalnego życia społecznego. Można natomiast w tkance powieści znaleźć ziarna nadziei, z których ma szanse zakiełkować jakaś nowa jakość. Coś, co w przyszłości przyczyni się do zasypania przepaści pomiędzy tymi Aborygenami, którzy pozostali w rezerwatach i wegetują na skraju świadomego życia, a tymi, którym udało się z rezerwatów uciec, ale zatracili swoją tożsamość nie zyskując nic równie wartościowego w zamian. Ucieleśnieniem tej nadziei może być Ela, niegdysiejsza sympatia Kuby, która odrzucając toksyczne wzorce wypracowane przez obie wspomniane grupy, zdaje się spośród wszystkich bohaterów najbliższa znalezienia w życiu „złotego środka”.

d4g6o5i
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4g6o5i