Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:12

Kulisy politycznej kariery Władimira P.

Kulisy politycznej kariery Władimira P.Źródło: Inne
d1rzcqh
d1rzcqh

Choć przeczytałam pracę Litwinienki i Felsztyńskiego z wielkim zainteresowaniem, mam niemały problem z jej jednoznaczną oceną. Pomijam własne braki merytoryczne dotyczące działalności rosyjskich tajnych służb – oczywiste, że w tej kwestii zmuszona jestem wierzyć autorom na słowo i nie sposób czynić im z tego jakiegokolwiek zarzutu. Przejrzystość zaprezentowanego wywodu i jego logiczna spójność również nie pozostawiają nic do życzenia – tego jednak trzeba wymagać jako pewnego minimum od historyka i autora wielu monografii, jakim jest Felsztyński. Różnorodność powołanych źródeł, z których część stanowi spory załącznik do tekstu głównego, również robi wrażenie. By zatem sformułować główny zarzut względem Wysadzić Rosję muszę najpierw przybliżyć zawartą w niej tezę.

W największym skrócie autorzy twierdzą, że to Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB)
, dziedziczka dawnej KGB, nieustępująca jej wszechwładzą, stała za przypisywanymi czeczeńskim bojownikom zamachami w Moskwie i innych rosyjskich miastach w latach 1994 i 1999. Te akty terroru, których ofiarami padły setki niewinnych cywilów, stały się bezpośrednim pretekstem do rozpętania obu wojen w Czeczeni. Dziwnym trafem wojny te każdorazowo zbiegały się z datą wyborów prezydenckich. Zezwolenie na rozpoczęcie drugiej z nich równało się popełnieniu przez Borysa Jelcyna politycznego samobójstwa. Pozostało mu tylko wycofać się i namaścić następcę. Musiał nim zostać człowiek „silnej ręki”, zdolny zapobiec zagrożeniu suwerenności Rosji. Został nim były dyrektor FSB, Władimir Putin, który umiejętnie wykorzystując podsycane przez służby wzburzenie społeczne i idące za nim przyzwolenie na zastosowanie „nadzwyczajnych środków”, zaczął przywracać w Rosji iście carskie samodzierżawie, pozostawiając na użytek Europy fasadę
demokracji. Obraz nakreślony przez autorów i poparty wieloma dowodami, o różnym, ale przeważnie sporym stopniu wiarygodności, jest naprawdę przerażający. Według niego służby robią, co chcą, stanowiąc swoiste „państwo w państwie”. Nie liczą się nie tylko z demokratycznie wybranym parlamentem, ale nawet z własnym zwierzchnikiem – systematycznie i z premedytacją dezinformowanym prezydentem Jelcynem. Gdy czasami powinie im się noga z powodu nieprzewidzianego czynnika, jak czujność obywateli, nie wahają się wbrew wszelkiej logice łgać w żywe oczy. Symptomatycznym przykładem tej praktyki jest szczegółowo opisany „incydent” w Riazaniu z 23 września 1999. Miał tam nastąpić wybuch budynku mieszkalnego, a gdy dzięki interwencji jednego z mieszkańców odnaleziono na czas i rozbrojono w pełni profesjonalny ładunek wybuchowy, złożony z materiałów dostępnych jedynie wojsku, FSB po dwóch dniach ogłosiła, że były to jedynie „ćwiczenia”. Zaś substancja wybuchowa, domniemany heksogen, to w istocie najzwyklejszy cukier. Mimo ze
wcześniejsze ekspertyzy lokalnego FSB(!) wykonane z użyciem najnowocześniejszych urządzeń, potwierdziły obecność heksogenu. Ponadto FSB otwarcie wspiera i kryje zorganizowaną przestępczość oraz zleca porwania i morderstwa, jak za najgorszych czasów ZSRR. Wszak nawet siedzibę ma tam, gdzie dawniej – na Łubiance...

Co mam do zarzucenia temu wstrząsającemu świadectwu, którego prawdziwość zdaje się niezbicie potwierdzać tragiczna śmierć jednego z autorów? Otóż uważam, że nic nie usprawiedliwia jednostronności. Rzeczywistość nigdy nie jest czarno-biała, poważne prace historyczne też nie powinny takie być. Przeszłość Litwinienki nie zniknęła tylko dlatego, że w pewnym momencie „zmienił front” – a o jego własnym udziale w potwornościach popełnianych przez FSB nie ma w książce ani słowa. Tymczasem obraz, jaki się z jej kart wyłania, świadczy, ze FSB zajmowała się wyłącznie popełnianiem i tuszowaniem zróżnicowanego asortymentu przestępstw. Nie ma żadnych, poza ewidentnie zakłamanymi i ośmieszonymi (słusznie zresztą) przez autorów świadectw przeczących dowodzonej tezie. Za gładko, zbyt jednoznacznie tej tezy dowiedziono. Nawet, a może tym bardziej, jeśli faktycznie jest ona prawdziwa. Co, podkreślam, jest bardzo prawdopodobne. Nieco bieli obok wszechobecnej czerni wyszłoby książce tylko na dobre. Niestety, autorzy
najwyraźniej tak nie uważali. Widocznie sądzili, że wystarczy wielki napis na okładce „KSIĄŻKA ZAKAZANA W ROSJI!”, by zapewnić ich dziełu wiarygodność. Mnie nie wystarczył.

d1rzcqh
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1rzcqh