Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:09

Burza w szklance wody

Burza w szklance wodyŹródło: Inne
d2xtb74
d2xtb74

Wydany w 1999 roku (2006 polskie wydanie) Sztorm stulecia miał być powieścią, jednak ze względu na to, że poszczególne sceny pojawiały się w umyśle Kinga w formie gotowych obrazów, autor zdecydował się nadać rodzącej się książce kształt scenariusza filmowego. Mimo to nie zrezygnował z publikacji książkowej, dzięki czemu otrzymaliśmy, obok filmu telewizyjnego, także wydanie papierowe, przypominające nieco tekst dramatu opatrzonego przypisami reżysera. Komentarz do poszczególnych scen nie jest tylko suchym opisem, King zaznacza jaki nastrój ma wywoływać dany krajobraz i jakie uczucia kryją się za gestami bohaterów. Czasem pozwala sobie na luźne uwagi, które nie tyle dookreślają świat przedstawiony, co akcentują osobowość scenarzysty.

Forma wielu miłośnikom narracji może wydawać się nieatrakcyjna, jakkolwiek po kilkunastu stronach poczucie obcości znika i przestaje być przeszkodą dla typowego miłośnika fabuł. Sugestywne opisy Kinga pozwalają bez problemu zbudować sobie w wyobraźni miasteczko na Little Tall, „małej wyspie u wybrzeży stanu Maine”. Łatwo stworzyć w myślach sklep Mike’a i gburowatego Robby’ego. Zbyt łatwo. Brak jakichkolwiek trudności obnaża podstawową wadę scenariusza - banalność. Sztorm stulecia okazuje się mierną kompilacją scen znanych z innych filmów, zbiorem typowych chwytów, katalogiem klasycznych postaci (zrzędliwa staruszka, niegrzeczne dziecko, wybraniec itd.). W zestawieniu z innymi utworami mistrza horroru” uderza miałkość postaci, zwłaszcza tych pierwszoplanowych, na których ogniskuje się akcja utworu – Mike’a i Linoge’a.

Mike to lokalny konstabl, który w czasie wolnym od wkładania mięsa do zamrażarki w swym sklepie z powodzeniem stosuje techniki psychologiczne na małych dziewczynkach. Niczym małomiasteczkowy szeryf z westernów walczy z Wielkim Złem tego świata, a w krytycznej chwili okazuje się być jedynym sprawiedliwym. Mimo tych wszystkich zalet i cnót (bo przecież za cnotę w naszym pięknym kraju uznawane jest ściąganie na egzaminie – jedyny grzech, którym demon może szantażować Andersona) w finale powieści z amerykańskiego herosa przeistacza się w nudnego rozwodnika. Mimo iż nieustannie robi dziwne aluzje do biblijnego Hioba, z bohaterem tym nie łączy go ani wspólnota losów, ani stosunek do Boga, ani przekaz moralny. Prawdopodobnie Mike Anderson ma grać rolę sumienia wspólnoty, co robi nie dość, że z mizernym skutkiem, to jeszcze właściwie nie wiadomo po co.
Linoge to bohater jedyny w swoim rodzaju. Zwłaszcza, że nie istnieje. W recenzji wydawniczej czytamy: „Okazuje się, że po przestawieniu liter w jego imieniu powstaje przerażające słowo Legion, oznaczające demona, z którym walczył przed 2 tysiącami lat sam Jezus... Zły duch odejdzie tylko wtedy, kiedy otrzyma to czego pragnie.”. Nie wiem, może w USA napisali Biblię od nowa, przystosowując ją do potrzeb współczesnego rynku. W starej poczciwej Biblii Tysiąclecia czytamy (Ewangelia wg św. Marka 5, 1-13): „Przybyli na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków. Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego. Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać. Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach. Skoro z daleka ujrzał Jezusa przybiegł, oddał Mu pokłon i krzyczał wniebogłosy: «Czego
chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie!». Powiedział mu bowiem: «Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka». I zapytał go: «Jak ci na imię?» Odpowiedział Mu: «Na imię mi "Legion", bo nas jest wielu». I prosił Go na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy. A pasła się tam na górze wielka trzoda świń. Prosili Go więc: «Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli». I pozwolił im. Tak duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze.”

Linoge nie ma nic wspólnego z biblijnymi demonami. Różni go zarówno wygląd, jak i zakres aktywności. Aparycja postaci stworzonej przez Kinga jest stereotypowa do bólu: pałające oczy, zaostrzone zęby... Natomiast wiedza i moc, jaką otrzymał Legion XXI znacząco odbiega od zdolności biblijnych złych duchów. Skoro Linoge zna biografie wszystkich mieszkańców miasteczka, ma władzę nad sprzętem elektronicznym (współczesne filmowe demony mają tą umiejętność w pakiecie standard), potrafi być w dwóch miejscach jednocześnie, uprawia telekinezę, panuje nad świadomością mieszkańców miasteczka itd. to mógłby sobie darować sztuczki z workiem, który „znika w błękitnawym blasku, zanim zdążył dotknąć desek podłogi”. Ukoronowaniem absurdalnej kompilacji zwanej Linoge jest koncepcja przekazania misji uczniowi. Skoro zło czyha wszędzie, to po co tworzyć mętną teorię dziedziczenia? Ze świecą szukać drugiej równie niefortunnej postaci literackiej.

d2xtb74

Na koniec kilka słów o sztafażu religijnym, zastosowanym przez Kinga w Sztormie stulecia. Obok źle użytych cytatów oraz nonsensownych aluzji pojawia się refleksja (zdecydowanie za duże słowo) nad problemem grzechu. Chociaż King nachalnie wprowadza kontekst chrześcijaństwa w opisach i dialogach, zdecydowanie unika go w przypadku całościowej wymowy utworu. I słusznie, bo jeśli potraktujemy te odniesienia jako coś więcej niż ornament, ujawni się niedorzeczność pomysłu „mistrza horroru”. Wobec tych wszystkich niedociągnięć Sztormu stulecia nie ratuje nawet wdzięczna piosenka o imbryczku. Dodatkowa gwiazdka za twardą okładkę.

d2xtb74
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2xtb74